CODZIENNOŚĆ

STUDIA

/brałem wtedy Twoje ręce i kładłem je sobie na twarz, a skronie pulsowały gęściej gdy dłonie masowały lędźwie/

Weekend. Miał być tak piękny, a plany pokrzyżowała mi choroba. Zaczęło się niewinnie, zresztą jak zawsze. Lekki ból gardła, takie drapanko 🙂 Skończyło się niestety wysoką gorączką, wielki bólem gardła, cieknącym katarem i duszącym kaszlem. Wiosna? Ach, to ty! Przyznaje, że bardzo długo nie chorowałam i w końcu mnie dopadło. W piątek po pracy mieliśmy iść na imprezę. Mieliśmy, to bardzo dobre stwierdzenie. Jednak piątkowy wieczór spędziłam pod pierzynką pijąc aspirynę, witaminę C i smarkając. Cudownie. Musiałam się zastanowić, czy iść na zajęcia czy może jednak poleżeć i dalej się kurować, bo poniedziałek i wtorek pracujący. Otóż w sobotę zostałam w domu, a na uczelni i tak tylko same wykłady, bez obecności. Byczyłam się cały dzień. Wieczorem Narzeczony poszedł sobie na imprezę z chłopakami, a ja wyskoczyłam po butelkę wina i sobie sączyłam (nie wypiłam całego!). Obejrzałam X-Factor i potem jakiś film na Canal+, coś tam z rajem, nieważne. W niedzielę na ósmą, bo ćwiczonka. Totalnie nie ogarnięta, włosy w tragicznym stanie. Katar nadal cieknie, twarz po zabiegu się łuszczy. Wyglądam jak Frankenstein, lecz zaciskam zęby i idę. Uff, minęły jedne ćwiczenia. Jakoś w miarę szybko następne. Oby przeżyć wykład i mogę wracać do domu. Po 14 byłam z powrotem w ciepły domku, gdzie nie pada i śmiało mogę chodzić w legginsach i luźnej bluzce, czyli tak jak tygryski lubią najbardziej. Szybki obiad i kończenie w samotności sobotniej butelki wina, a co mi tam. Przegląd zaległych vlogów, jednym okiem zerkam na mecz, szybki prysznic, aspirynka i do łóżka. Weekend. Fajnie, że byłeś 🙂
Przypominam Wam moi drodzy, że blog dożył swojego FanPage na fejsbusiu, więc zachęcam Was do oddawania lajków, a dzięki temu będziecie ciągle na bieżąco ze mną i moim super poczuciem humoru! Klikajcie >tutaj

Może Cię zainteresuje?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *